SALMOPOL 2012 V EDYCJA

Piątek, 11 maja 2012 · Komentarze(3)
Salmopol to wezwanie 200km i nie każdy jest w stanie mu sprostać. Tegoroczna edycja zebrał tylko trzech zawodników, reszta albo nie mogła z powodu pracy, albo nie chciała z nami podróżować. Słonko, grzało jak należy, więc dawaliśmy z siebie wszystko. Na górze tradycyjne zdjęcie przy płotku. Powrót wzdłuż Wisły, to jak zwykle wspaniałe widoki i pięknie wijąca się ścieżka rowerowa. Mocno zmęczeni po dwunastu godzinach dotarliśmy do domów. MAPKA

ZELENE PLESO

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Majowy weekend to czas podróży. Tym razem nowym samochodem Janka pojechaliśmy w trójkę do Bukowiny Tatrzańskiej. Roman zarezerwował miejsca przez Internet, kwatera po 30 złotych od osoby.
Nocleg w typowym góralskim domu na wylocie z miasta, znaleźliśmy ją bez problemów. Na miejscu zrzuciliśmy rowery z bagażnika samochodu i ruszyliśmy na wycieczkę. Gospodarz polecił nam trasę przez Brzegi, aby ominąć Łysą Polanę. Naszym celem było Zelene Pleso na Słowacji. Byliśmy tam z Jankiem w 2005 roku, kiedy podróżowaliśmy dookoła Tatr Wysokich. Dzień bardzo słoneczny, cieplutko i bezwietrznie. Po ostrym zjeździe jesteśmy na Słowacji w Podspadach. Trzeba następnie wspiąć się na Zdziarska przełęcz ( 1081), aby dojść do najprzyjemniejszego etapu wycieczki prawie 15 km zjazdu w dół Zdziarską Doliną. W uszach szumiał wiatr, a że ruch tutaj sporadyczny można rozwijać spore prędkości. Docieramy do Tatrzańskiej Kotliny i skręcamy w prawo w kierunku Tatrzańskiej Łomnicy. Postanowiliśmy zejść obiad, aby nie zdobywać Tatr o pustym brzuchu. Jedliśmy w naszej knajpie, która odwiedzamy za każdym razem, gdy tu jesteśmy. Zupa 1,5 euro, dobra i pożywna. Drugie danie 6 euro. Wracamy z powrotem i za miejscowością Matlary skręcamy na szlak, który prowadzi Doliną Kiezmarską Białej Wody.Droga od tego momentu jest szutrowa, stromo wznosi się przez przerzedzony wichurami tatrzański las.

W miarę zdobywania wysokości drzew przybywa i kolejne 5 kilometrów widoki na góry są mocno ograniczone. Nawierzchnia natomiast w normalnych warunkach szybko się wzmacnia kamieniami, niestety luźnymi i zajmującymi całą szerokość traktu, natomiast śnieg zupełnie uniemożliwia jazdę. Trudy podjazdu wynagradza z nawiązką wysokogórska panorama, która towarzyszy przez ostatnie dwa kilometry.Mijamy jeden o potem drugi mostek, kręcąc miarowo i nabierając wysokości (1200). Tutaj trzeba zsiąść z rowerów, oblodzona droga nie daje szans na poruszanie się w ten sposób. Pieszo udajemy się dalej. Wkrótce pokazuje się śnieg, zalegający na szlaku. Jest mokry i łatwo w nim się zapaść. Idę powoli, bo boli mnie kostka, chłopaki pognali do przodu.. Co chwila potok wody przepływa przez trasę, zbiegiem czasu, gdy buty już solidnie mokre przestaje na to zwracać uwagę. Na wysokości Kiezmarskiej Polany ukrywam rower w krzakach, teraz znacznej łatwiej się poruszać, niczego nie trzeba pchać pod górę. Ścieżka prowadzi wzdłuż Zielonego Potoku, bardzo malownicza okolica. .Chata nad Zielonym Plesem jest na wysokości 1551 m n p m. GPS wskazywał wysokość 1490m, do celu brakowało jakięs 500m. Zauważyłem Janka, który wracał. Była godzina 14 popołudniu, pora była zawrócić. Byłem piekielnie zmęczony, więc zawróciłem. Zazdrościł mi, że nie mam roweru, sam musiał go taszczyć i bardzo narzekał. WSPINACZKA FILMIK

Roman dotarł do schroniska i podziwiał piękną okolice bez nas, miał niespożyte siły i wytrwałość. My już tam byliśmy, dlatego zawróciliśmy bez żalu. Następnym razem będziemy tu pod koniec lata, żeby swobodnie poruszać się na rowerze. . Schodząc z powrotem nie zapomniałem zabrać roweru. Po pewnym czasie dogonił mnie Romek i razem zaczęliśmy zjazd już na ukochanym rowerze za drugim mostkiem. Janka na dole nie było, więc w dwójkę ruszyliśmy w kierunku domu. Spotkaliśmy go przed sklepem w miejscowości Zdziar. Jak wiadomo trzeba było teraz zrobić 15 km podjazd, ale jakoś poszło. Kolejny podjazd przez Brzegi jest równie emocjonujący, zwłaszcza po całodniowej eskapadzie.. Wieczorem w kuchni Roman serwował fasolkę po bretońsku. Potem nastąpił turniej tenisa stołowego i cymbergaja.

MAPKA

KOCHCICE ZESPÓL SLĄSK

Piątek, 13 kwietnia 2012 · Komentarze(3)
Tegoroczny kwiecień nie szczędzi nam kiepskiej pogody, dlatego trzeba wykorzystać każdy najmniejszy promyk słońca przebijający się zza gęstych chmur. Rano niebo bez chmur, duża niespodzianka. Zbiórka na ul. Ofiar Katynia, przy rondzie. Obraliśmy kierunek na Zabrze - Helenkę, aby wypróbować nową ścieżkę rowerową.




Prowadził Andrzej, od razu narzucił mocne tempo. Peleton sunął miarowym silnym tempem, mijając Zbrosławice i Twaróg dotarliśmy do Koszęcina, – celu naszej dzisiejszej wycieczki. Pierwsza wzmianka historyczna o Koszęcinie pochodzi z 1275 roku.


Na wjeździe do miasta wita nas Kościół odpustowy pw. Świętej Trójcy – zbudowany w 1724 r., na miejscu poprzedniej świątyni z XVI w. Leży na szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego. Miejsce budowy dawnego kościoła zostało – jak przekazują stare zapisy kronikarskie – objawione córce miejscowego młynarza Wiktorii. Ksiądz Jeziorski, proboszcz Sadowa, tak opisuje w 1721 roku historię kościoła na podstawie starych kronik: "Dla ludzi tam mieszkających jest to miejsce cudow­nego objawienia. Białogłowa Wiktoria modląc się tam, oglądała koło dębu, gdzie dziś jest ołtarz główny, troje dzieci, które obja­wiały się wiele razy. W czasie Wielkanocnym lud tam zgromadzo­ny słyszał bicie dzwonów i widział z dala nadchodzące procesje z chorągwiami i śpiewami.... ".

Skierowaliśmy się do siedziby Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" - Kompleksu Pałacowo – Parkowego.
Siedzibą właścicieli z Koszęcina był z początku drewniany zamek, który spłonął w 1595 roku podpalony przez wojska lisowczyków. Na przestrzeni wieków koszęciński pałac przechodził z rąk do rąk. W 1609 roku Andrzej Kochcicki rozpoczął budowę murowanej kaplicy i pałacu, którą zakończył Filip von Rauthen. Za czasów panowania na koszęcińskim zamku Mikołaja Filipa von Rautchen gościł tu Jan Sobieski wraz z dworem, a jego żona Marysieńka rezydowała w pałacu, gdy Jan Sobieski udał się pod Wiedeń na wyprawę przeciw Turkom.

U schyłku XVII wieku majątek przejęła rodzina Sobków. Po 1774 roku władała nim hrabina von Dyhern, by w 1798 pałac znów przejęła korona cesarska. Od 1953 roku pałac jest siedzibą Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" im. Stanisława Hadyny. Tutaj toczy się całe życie Zespołu, w pałacowych salach odbywają się zajęcia artystyczne, koncerty kameralne i imprezy okolicznościowe, w zabytkowych wnętrzach mieszczą się biura Instytucji.
Po sesji zdjęciowej dotarliśmy do rynku, gdzie nadeszła pora zjeść zasłużoną kromkę chleba, aby wzmocnić się i mieć chęci na powrót do domu.

Poprzez Drutarnie dotarliśmy do Bruśka.
Wieś Brusiek, położona na trasie Koszęcin - Tworóg, znana jest, co najmniej od XIV wieku, kiedy to ówcześni właściciele tej miejscowości wybudowali tu pierwszą hutę. Brusiek od XIV wieku stale się powiększał i pod koniec XVIII stulecia zamieszkiwało tą leśną osadę 600 stałych mieszkańców, głównie z kuźniczym rodowodem. Historia Bruśka jest ciekawa nie tylko dla znawców "dzieła żelaznego", ale również ze względu na znajdujące się tutaj zabytki. Szczególnie piękny jest drewniany kościół z połowy XVII wieku p.w. Św. Jana Chrzciciela. Wnętrze kościoła ozdobił w roku 1693 Wawrzyniec Grochowski piękną polichromią szablonową. W kościółku znajduje się mały ołtarz z obrazem św. Jana Chrzciciela z połowy XVIII wieku, drewniana chrzcielnica z datami 1400 i 1882.

Słonko coraz mocniej przygrzewało, wracaliśmy przez Wielowieś. Na niebie pokazały się bociany, to już nieodwracalnie wita nas wiosna. Tym bocianom, którzy nas czytają melduję, że kwatera w Księżym Lesie jest już nieodwracalnie w tym roku zajęta.

CIECHOWICE PROM NA ODRZE

Środa, 11 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Święta minęły, brzuch urósł i miałem cichą nadzieję na łagodny wyjazd. Zapadła jednak decyzja, że pora zacząć dłuższe wycieczki, bo i data w kalendarzu coraz wyższa. Przybyło nas pięciu, Leon jeszcze w kotłowni, więc nie zameldował się. Obraliśmy kierunek na opolskie, gdzie pływa sobie przez Odrę prom przewożący chętnych.
Najkrócej było przez Gliwice, pomimo dużego natężenia ruchu poradziliśmy sobie bez problemów. Pierwszym ciekawym miejscem na naszej trasie to kościół w Rachowicach</a>. Kościół p.w. Świętej Trójcy istniał już w 1305 roku – pierwsze wzmianki w latach 1376 i 1447.

Najstarszą częścią jest murowane gotyckie prezbiterium z zakrystią pochodzące z przełomu XV i XVI wieku. We wnętrzu zwracają uwagę oryginalny dębowy portal z XVII wieku oraz kute drzwi do zakrystii z wieku XV.

Kolejny kościół ze Szlaku Architektury drewnianej odwiedziliśmy w Sierakowicach
Pierwsza wzmianka o istnieniu kościoła w Sierakowicach pochodzi z 1447 roku. Do XVII w. Sierakowice były samodzielną parafią – od 1679 roku kościół stanowił filię parafii w Rachowicach. Zachowany do dziś kościół powstał w 1675 roku, jego budowniczym był Józef Jozek.

Dalej trasa wiodła przez lasy, co nie bardzo podobało się Andrzejowi. Stracił zdrowie w kopalni i nie bardzo mu odpowiada teren odbiegający od płaskiego. Odwiedziliśmy na trasie kaplice św. Marii Magdaleny w Tworogu Małym.
Wielki pożar lasów raciborskich trwał w 1992 r., aż 19 dni i strawił ponad 10 tysięcy hektarów lasu. Na miejscu bujnego boru pozostały suche, wypalone kikuty drzew, które jeszcze pół roku po tragedii łamały się jak zapałki przy byle podmuchu wiatru. Ocalała tylko mała kapliczka św. Marii Magdaleny, leżąca w odległości ok. pięciu kilometrów od Tworoga Małego w gminie Sośnicowice. Do dziś graniczy to z cudem.


Przez leśne dukty, w promieniach wiosennego słonka, kierowaliśmy się w stronę naszego celu, promu na Odrze. Silny wiatr i spore wzniesienia ostatecznie mnie osłabiły, jak zwykle zresztą.
Przerwa świąteczna skutecznie dała o sobie znać, ale jak zwykle nie wywarła żadnego wrażenia na pozostałych. Po pokonaniu paru wzniesień dotarliśmy do Grzegorzowic, gdzie odbywa się przeprawa promowa do Ciechowic.
Prom Grzegorzowice-Ciechowice może być z pewnością atrakcją turystyczną, ale jako środek komunikacji nie jest najlepszym rozwiązaniem. Kursuje wprawdzie codziennie, ale tylko w godzinach od 5.30 do 9.30 i od 13.00 do 17.00. Wiedzą o tym jedynie miejscowi. W przypadku wezbrań rzeki, choćby nie największych, komunikacja promowa zostaje wstrzymana. Kierujący promem serdecznie z nami się przywitał, jakby widział starych znajomych, choć odległość od Zabrza spora. Wspomnieliśmy o Marianie, naszym kierowcy "Nysy" w Rajdzie Dookoła Polski w roku 2011, który okazał się jego dobrym znajomym.
Na drugiej stronie przeprawy wreszcie pauza na kromkę chleba, najwyższy czas, bo na liczniku prawie 80 km. Grzegorzowice w gminie Rudnik i Ciechowice w Nędzy most już kiedyś łączył. Był, co prawda wąski, ale jedyny pomiędzy Raciborzem a Bierawą. Powstał w latach 70. XIX w. Dobrze służył ludności do 1945 r.
Wówczas cofające się wojska niemieckie wysadziły go w powietrze chcąc opóźnić marsz na południe Armii Czerwonej. Słonko nieźle przygrzewa w plecy, tempo dostosowane do moich sił. Ryszard poratował mnie butelka Coca coli, co trochę mnie wzmocniło i mogliśmy w znośnym tempie podążać do domów. Niezły wyjazd, zwłaszcza, że na końcu spotkaliśmy Janka z Makoszów, zadeklarował udział w kolejnej wycieczce.

SPOTKANIE Z JURKIEM

Niedziela, 13 lutego 2011 · Komentarze(0)
Luty zimny, bez śniegu. Słonko za oknem zachęcająco świeci, ale no rowerze zimny wiatr nie daje odczuć tego dobrodziejstwa. Trochę jak zwykle namieszałem i zamiast przed kopalnią Makoszowy, spotkaliśmy się z Leonem przed kopalnią Bielszowice. Kierunek Orzesze. Długie podjazdy szybko spowodowały, że zostałem w tyle, brakowało mi tchu w tym mroźnym, suchym powietrzu. Oczywiście pozostali w wybornej formie. Osiemdziesiąt kilometrów po okolicy. Przejechaliśmy nad autostradą, obecnie oddaną do użytku, po której kiedyś jechaliśmy na wycieczce. Chcieliśmy tradycyjnie w Czerwionce odwiedzić strażaka i wypić kawę, ale go nie było, No koniec odwiedziliśmy Jurka by dowiedzieć się, co u niego słychać. Kupuje nowy rower, bo stary został skradziony. Obiecaj jak tylko go dostanie, będzie z nami podróżował. Zmęczony solidnie, po czterech godzinach dotarłem do domu.

Salmopol 2010

Sobota, 14 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
14 SIERPIEŃ 2010
SALMOPOL 214KM 7 KOLARZY 11 GODZIN NA ROWERZE MAX 58KM/H SREDNIA 15KM/H

Już po raz trzeci wybraliśmy się na trasę, która prowadziła przez Salmopol. Siedmiu kolarzy tworzyło potężny peleton, zwarcie pracujący.
Dowodem na niezwykłość naszych poczynań, jest pies, który porzucił swoich opiekunów i postanowił podróżować razem z nami. Towarzyszył nam ponad trzy kilometry zanim nie opadł z sił.



Na początku trochę pogubiliśmy się w Kobiórskich lasach. Opłaciliśmy to dwoma przebitymi dędkami, na szczęcie to jedyne takie zdarzenie. Szybko minęliśmy Pszczynę, dopiero za Bielskiem zatrzymaliśmy się na krótki posiłek. Wyruszyliśmy o siódmej rano , o trzynastej byliśmy już na górze 954m n.p.m. Pogoda dopisywała, humory również. Wzdłuż Wisły ludzie zażywali kąpieli słonecznych, zrobiliśmy nad rzeką dłuższy postój.

Wracając, jak zwykle trochę pobłądziliśmy, tym razem w lasach koło Suszca. Tu odłączył się Jurek i Jerzyk. Z Leonem i Marianem, który po dłuższej nieobecności, znowu z nami pedałuje, rozstaliśmy się w Orzeszu. Wracając zahaczyliśmy o festyn w Chudowie. Udany wypad, nawet nie byłem mocno zmęczony.

Trasa do oglądnięcia tutaj zdjęcia tutaj

Bałtyk 2009 - posumowanie, czyli rowerem wzdłuż wybrzeża.

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Wyprawa trwała dwa tygodnie.
Na początek ślad GPS
Trasa wzdłuz morza
Cały opis tutaj
Opis trasy
Latarnie morskie , które odwiedziliśmy.
Latarnie morskie
12 CZERWCA 2009


Ranek okazuje się zachmurzony , ale bez opadów. Szybko pakujemy się i udajemy w kierunku niedalekiej granicy z Niemcami , gdzie robimy pierwszą fotkę.
Potem prosto nad morze , na plaży mało ludzi , mkniemy brzegiem morza dla sprawdzenia, czy pod obciążeniem nasze rowery dają radę. Silny wiatr w plecy znacznie pomaga w jeździe, chłopaki rozwijają zawrotne prędkości.

Jest dobrze, pora na rozpoczęcie wyprawy. No to ruszamy. Rowerowym szlakiem R10 prowadzącym po obrzeżach miasta( na mapce linia zielonych kropek ) odwiedzamy stare forty .

Przejechaliśmy promem na drugi brzeg i odwiedziliśmy najdłuższy falochron w Polsce, a następnie wdrapałem się na latarnie morską, gdzie już w pierwszy dzień wyprawy pozbyłem się z powodu silnych wiatrów swojej czapki.
Z betonowej drogi pora było skręcić w las, szlakiem prowadzącym do Międzyzdrojów. Po blisko 10 min po prawej stronie zobaczymy mały schron ze strzelnicą. Wchodził w skład polskiego 11. Batalionu Rejonu Umocnionego z lat 50. Po kolejnych 10 min na górce po prawej wyłoni się dziwna budowla - 18-metrowa betonowa wieża w kształcie dzwonu. Było to stanowisko dowodzenia baterii Göben z lat 1938-39 ukrytej 2,5 km stąd w głębi lądu. Na szczycie dzwonu znajdował się dalmierz. Załoga była w zasadzie samowystarczalna - na siedmiu piętrach wieży mieściło się stanowisko kierowania ogniem, sypialnie, generator prądu i warsztat. Niestety, trzy lata temu leśnicy wybudowali na szczycie "dzwonu" paskudną wieżę obserwacyjną, przy okazji niszcząc zabytkowy pancerz.
Leśny trakt wiódł obok opuszczonej jednostki wojskowej, gdy doszło do groźnie wyglądającego upadku przez kierownicę. Powodem był kamień, który dostał się miedzy oponę a przedni błotnik, spowodował nagłe zablokowanie koła i piękny wyrzut z siodełka Waldka. Szybko pozbierał się i oprócz stłuczeń i obdarć kolana obyło się bez poważniejszych obrażeń.

Błotnik został zdemontowany i tak dojechaliśmy do mola w Międzyzdrojach. Wejście darmowe, trzeba tylko przepchać się przez gęsty tłum wczasowiczów. Potężny wiatr zerwał i oddał Bałtykowi czapkę Janka. My sami w krótkich spodenkach i rękawkach mocno kontrastowaliśmy z ciepło opatulonymi urlopowiczami. Podążając pod prąd, znajdujemy mały bar, pora na małe co nieco. Tutaj spotykamy chłopaków z Halemby ze Śląska, serdecznie się witamy. Z miasta wyjeżdżamy asfaltowa drogą, mijamy zagrodę żubrów i po pewnym czasie skręcamy w las w kierunku wzgórza widokowego Gosań. Tylko Roman wyszarpał rower po schodach i piachu. Tu także pełno turystów. Dalsze plany to latarnia Kikut. Jadąc asfaltem mijamy Wisełkę, by z pewnymi trudnościami, z powodu mknących samochodów i jakoś bardzo nieuczynnych kierowców, skręcamy boczną polna drogę, to czarny szlak pieszy. Po pewnym czasie dojeżdżając do skrzyżowania z czerwonym pieszym, skręcamy w prawo , końcówka jest naprawdę ostra, jakieś 40 m pchania rowerów stromo pod górę. Druga latarnia zdobyta. Chwila odpoczynku , następnie dalej czerwonym w kierunku Międzywodzia. W okolicach Świętoujścia wjeżdżamy na szosę 102 i rozpędzamy pociąg Huraganu , przemykamy przez Międzywodzie, zatrzymujemy się w Dziwnowie. Pora na obiad , szerokie parasole chronią nas prze nagłym deszczem. Posiłek zjedzony , Roman zamówił pierogi, czym wzbudził powszechny podziw. Deszcz ustał, możemy ruszać dalej. Za Dziwnówkiem wjeżdżamy na leśny szlak czerwony, nareszcie pozbywamy się ruchu samochodowego. Droga prowadzi nadbrzeżem , pora podziwiać widoki. Przed nami Pobierowo. To tutaj po studiach byłem w wojsku, niestety jednostka jak wiele innych już zlikwidowana, pozostały tylko wspomnienia.
Pogoda niewyraźna, mijamy drewniane domki letniskowe ośrodka Admirał przy ulicy Karola Borka i wkrótce lądujemy w jednym z nich o wdzięcznej nazwie Kotwica. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy grać w pokera na zapałki i znowu Roman okazał się wytrawnym graczem. Wieczorem poszliśmy na spacer i trafiliśmy do miłej knajpki z lokalnym solistą. Mimo zaawansowanego wieku, sam osobiście , na podkładach muzycznych znanych przebojów , dzielne wyśpiewywał teksty. Wzbudził tym nasz głęboki podziw, Janek nawet mu osobiście pogratulował.

ZABRZE - GÓRA ŻAR - ZABRZE

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(5)
Czerwiec tego roku jest bardzo kapryśny, trudno znaleźć pogodny dzień. Nasze wycieczki trwają po około dwanaście godzin, a tu co chwila zmienia sie pogoda. W końcu trafiło na piątek, zapowiadało sie bez deszczu. Zbiórka jak zwykle o siódmej rano , to nieliczne dni na mojej emeryturze kiedy muszę nastawić budzik ,żeby wstać. Przed kopalnią na zbiórce wszyscy punktualni. Jest nowy ochotnik Huragana - Jarek z Gliwic, skaperowany przez Heńka. Na następnym punkcie zbornym czeka już Marian, a Jurek spóźnia się pięć minut , tłumacząc, że miał ciągle pod górkę. Nie obyło sie bez upomnienia .. he, he ..

Mijamy kolejne miejscowości - do Pszczyny utartym szlakiem , nazwanym kiedyś przez Janka - szlakiem Wilusia. Wiluś to tajny uczestnik wszystkich naszych wypraw. Na trasie usłyszałem same pochwały pod jego adresem, Jurek nawet wyraził słowa uwielbienia, natomiast Marian zapał chęcią nabycia Wilusia II.

Jechaliśmy asfaltowymi wąskimi dróżkami prosto do celu, pierwszy poważny postój przy zaporze w Porąbce.



Góra Żar okazała się tego dnia dla mnie wyjątkowo niedostępna. Zademonstrowałem oczywiście chłopakom efekt jazdy pod górę bez pedałowania, dostępny niestety tylko w tym miejscu. Peleton pomknął naprzód, a ja jak ten ślimak z reklamy mleka, mozolnie piąłem sie pod górę. Jest to jak zwykle doskonała okazja do kompletacji na temat sensu życia i tego co robię, dlaczego na przykład w tej chwili nie leże na tapczanie i spokojnie popijam piwko. Po drodze minął mnie jeszcze nowy członek ekipy Jarek - zatrzymał się za potrzebą, ale jego duże przełożenia nie pozwalały mu na szybszą jazdę , więc chwilę jechaliśmy razem. Na samej końcówce zaczekał na mnie Marian, uwieczniając moje spocone oblicze na kliszy.

Na górze słonecznie i wesoło. Jakiś wczasowicz uwiecznił nas nawet na swojej kamerze. Podczas rozmowy „szczena” mu jednak opadła, jak usłyszał skąd jesteśmy. " Ja robię 30 km i myślałem, że to dużo_ - powiedział. Docierały do nas niepokojące wiadomości ze Śląska. W Gliwicach silne opady, w Mikołowie burze i braki prądu. Trzeba się było zastanowić czy warto wracać do domu ... he he



Wzmocnieni podwójną dawką napoju bogów, pomknęliśmy szaleńczo w dół. Minęliśmy Oświęcim, Będzin i ścieżką rowerowa dotarliśmy do Tych. Ruch przeogromny więc trochę zboczyliśmy i leśnymi drogami dotarliśmy do Mikołowa. Marian odprowadził nas do lasu, zaś Jurek odbił na Knurów. Po pól godzinie byliśmy przed kopalnią, a za chwilę żegnaliśmy Jerzyka .



Wyjazd był dla mnie bardzo wyczerpujący. Jarek z Gliwic spisywał się rewelacyjnie. Na trasie powiedział, że pierwszy raz w życiu jest na takiej wycieczce. Nie było by to może dziwne, gdyby nie jego wiek. Z tej radości, że jedzie z nami fiknął nawet koziołka przez kierownicę. Skończyło sie na poważnym upomnieniu, że u nas objawy radości okazuje się w inny sposób.

I to na tyle, boli mnie lewa noga i musze odpocząć, zawłaszcz, że w czwartek czeka już na nas pociąg do Świnoujścia.
WYPRAW 2009

MOSZNA

Czwartek, 28 maja 2009 · Komentarze(1)
28 maj 2009 MOSZNA

Wyruszyliśmy jak zwykle wcześnie rano, siedmiu wspaniałych pomknęło po kolejną dawkę przeżyć na rowerze.

Gps prowadził jak zwykle swoimi ścieżkami. Pora było sie posilić, więc napdliśmy na samochód z kołoczkami, łup był niezły.

Nawet nie wiadomo kiedy, a już byliśmy pod zamkiem.

W zamku leczą nerwice, dla poprawy samopczucia patrzy na nich z góry kostucha.

Na liczniku miałem 206 km, humory dopisywały pomimo tego, że dopadł nas lekki deszczyk, zaś przed samym domem potężna burza. Za rok napewno to powtórzymy.

OGRODZIENIEC

Poniedziałek, 25 maja 2009 · Komentarze(3)
W nietypowy dzien na długi wyjazd wybralismy się do Podzamcza.
Mapka gps.
Piatke stanowili Janek, Jurek, Marian , Heniak i Ja.


Leon znowu leczy psa więc nie mógł jechać, Jerzyka zatrzymały sprawy rodzinne.

Przebilśmy się przez aglomerację śląską, a później czarnym szlakiem dotarlismy do Podzamcza.

Powrót zielonym szlakiem , bocznymi drogami unikając ruchu do Piekar i przez Bytom do domu.
Humory i pogoda dopisywały, ale etap był męczący, kosztował mnie duzo sił.

GALERIA PICASA GALARIA