ZABRZE - GÓRA ŻAR - ZABRZE
Sobota, 6 czerwca 2009
· Komentarze(5)
Kategoria Wycieczki grupowe
Czerwiec tego roku jest bardzo kapryśny, trudno znaleźć pogodny dzień. Nasze wycieczki trwają po około dwanaście godzin, a tu co chwila zmienia sie pogoda. W końcu trafiło na piątek, zapowiadało sie bez deszczu. Zbiórka jak zwykle o siódmej rano , to nieliczne dni na mojej emeryturze kiedy muszę nastawić budzik ,żeby wstać. Przed kopalnią na zbiórce wszyscy punktualni. Jest nowy ochotnik Huragana - Jarek z Gliwic, skaperowany przez Heńka. Na następnym punkcie zbornym czeka już Marian, a Jurek spóźnia się pięć minut , tłumacząc, że miał ciągle pod górkę. Nie obyło sie bez upomnienia .. he, he ..
Mijamy kolejne miejscowości - do Pszczyny utartym szlakiem , nazwanym kiedyś przez Janka - szlakiem Wilusia. Wiluś to tajny uczestnik wszystkich naszych wypraw. Na trasie usłyszałem same pochwały pod jego adresem, Jurek nawet wyraził słowa uwielbienia, natomiast Marian zapał chęcią nabycia Wilusia II.
Jechaliśmy asfaltowymi wąskimi dróżkami prosto do celu, pierwszy poważny postój przy zaporze w Porąbce.
Góra Żar okazała się tego dnia dla mnie wyjątkowo niedostępna. Zademonstrowałem oczywiście chłopakom efekt jazdy pod górę bez pedałowania, dostępny niestety tylko w tym miejscu. Peleton pomknął naprzód, a ja jak ten ślimak z reklamy mleka, mozolnie piąłem sie pod górę. Jest to jak zwykle doskonała okazja do kompletacji na temat sensu życia i tego co robię, dlaczego na przykład w tej chwili nie leże na tapczanie i spokojnie popijam piwko. Po drodze minął mnie jeszcze nowy członek ekipy Jarek - zatrzymał się za potrzebą, ale jego duże przełożenia nie pozwalały mu na szybszą jazdę , więc chwilę jechaliśmy razem. Na samej końcówce zaczekał na mnie Marian, uwieczniając moje spocone oblicze na kliszy.
Na górze słonecznie i wesoło. Jakiś wczasowicz uwiecznił nas nawet na swojej kamerze. Podczas rozmowy „szczena” mu jednak opadła, jak usłyszał skąd jesteśmy. " Ja robię 30 km i myślałem, że to dużo_ - powiedział. Docierały do nas niepokojące wiadomości ze Śląska. W Gliwicach silne opady, w Mikołowie burze i braki prądu. Trzeba się było zastanowić czy warto wracać do domu ... he he
Wzmocnieni podwójną dawką napoju bogów, pomknęliśmy szaleńczo w dół. Minęliśmy Oświęcim, Będzin i ścieżką rowerowa dotarliśmy do Tych. Ruch przeogromny więc trochę zboczyliśmy i leśnymi drogami dotarliśmy do Mikołowa. Marian odprowadził nas do lasu, zaś Jurek odbił na Knurów. Po pól godzinie byliśmy przed kopalnią, a za chwilę żegnaliśmy Jerzyka .
Wyjazd był dla mnie bardzo wyczerpujący. Jarek z Gliwic spisywał się rewelacyjnie. Na trasie powiedział, że pierwszy raz w życiu jest na takiej wycieczce. Nie było by to może dziwne, gdyby nie jego wiek. Z tej radości, że jedzie z nami fiknął nawet koziołka przez kierownicę. Skończyło sie na poważnym upomnieniu, że u nas objawy radości okazuje się w inny sposób.
I to na tyle, boli mnie lewa noga i musze odpocząć, zawłaszcz, że w czwartek czeka już na nas pociąg do Świnoujścia.
WYPRAW 2009
Mijamy kolejne miejscowości - do Pszczyny utartym szlakiem , nazwanym kiedyś przez Janka - szlakiem Wilusia. Wiluś to tajny uczestnik wszystkich naszych wypraw. Na trasie usłyszałem same pochwały pod jego adresem, Jurek nawet wyraził słowa uwielbienia, natomiast Marian zapał chęcią nabycia Wilusia II.
Jechaliśmy asfaltowymi wąskimi dróżkami prosto do celu, pierwszy poważny postój przy zaporze w Porąbce.
Góra Żar okazała się tego dnia dla mnie wyjątkowo niedostępna. Zademonstrowałem oczywiście chłopakom efekt jazdy pod górę bez pedałowania, dostępny niestety tylko w tym miejscu. Peleton pomknął naprzód, a ja jak ten ślimak z reklamy mleka, mozolnie piąłem sie pod górę. Jest to jak zwykle doskonała okazja do kompletacji na temat sensu życia i tego co robię, dlaczego na przykład w tej chwili nie leże na tapczanie i spokojnie popijam piwko. Po drodze minął mnie jeszcze nowy członek ekipy Jarek - zatrzymał się za potrzebą, ale jego duże przełożenia nie pozwalały mu na szybszą jazdę , więc chwilę jechaliśmy razem. Na samej końcówce zaczekał na mnie Marian, uwieczniając moje spocone oblicze na kliszy.
Na górze słonecznie i wesoło. Jakiś wczasowicz uwiecznił nas nawet na swojej kamerze. Podczas rozmowy „szczena” mu jednak opadła, jak usłyszał skąd jesteśmy. " Ja robię 30 km i myślałem, że to dużo_ - powiedział. Docierały do nas niepokojące wiadomości ze Śląska. W Gliwicach silne opady, w Mikołowie burze i braki prądu. Trzeba się było zastanowić czy warto wracać do domu ... he he
Wzmocnieni podwójną dawką napoju bogów, pomknęliśmy szaleńczo w dół. Minęliśmy Oświęcim, Będzin i ścieżką rowerowa dotarliśmy do Tych. Ruch przeogromny więc trochę zboczyliśmy i leśnymi drogami dotarliśmy do Mikołowa. Marian odprowadził nas do lasu, zaś Jurek odbił na Knurów. Po pól godzinie byliśmy przed kopalnią, a za chwilę żegnaliśmy Jerzyka .
Wyjazd był dla mnie bardzo wyczerpujący. Jarek z Gliwic spisywał się rewelacyjnie. Na trasie powiedział, że pierwszy raz w życiu jest na takiej wycieczce. Nie było by to może dziwne, gdyby nie jego wiek. Z tej radości, że jedzie z nami fiknął nawet koziołka przez kierownicę. Skończyło sie na poważnym upomnieniu, że u nas objawy radości okazuje się w inny sposób.
I to na tyle, boli mnie lewa noga i musze odpocząć, zawłaszcz, że w czwartek czeka już na nas pociąg do Świnoujścia.
WYPRAW 2009