Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2009

Dystans całkowity:196.00 km (w terenie 30.00 km; 15.31%)
Czas w ruchu:11:00
Średnia prędkość:17.82 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:196.00 km i 11h 00m
Więcej statystyk

Bałtyk 2009 - posumowanie, czyli rowerem wzdłuż wybrzeża.

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Wyprawa trwała dwa tygodnie.
Na początek ślad GPS
Trasa wzdłuz morza
Cały opis tutaj
Opis trasy
Latarnie morskie , które odwiedziliśmy.
Latarnie morskie
12 CZERWCA 2009


Ranek okazuje się zachmurzony , ale bez opadów. Szybko pakujemy się i udajemy w kierunku niedalekiej granicy z Niemcami , gdzie robimy pierwszą fotkę.
Potem prosto nad morze , na plaży mało ludzi , mkniemy brzegiem morza dla sprawdzenia, czy pod obciążeniem nasze rowery dają radę. Silny wiatr w plecy znacznie pomaga w jeździe, chłopaki rozwijają zawrotne prędkości.

Jest dobrze, pora na rozpoczęcie wyprawy. No to ruszamy. Rowerowym szlakiem R10 prowadzącym po obrzeżach miasta( na mapce linia zielonych kropek ) odwiedzamy stare forty .

Przejechaliśmy promem na drugi brzeg i odwiedziliśmy najdłuższy falochron w Polsce, a następnie wdrapałem się na latarnie morską, gdzie już w pierwszy dzień wyprawy pozbyłem się z powodu silnych wiatrów swojej czapki.
Z betonowej drogi pora było skręcić w las, szlakiem prowadzącym do Międzyzdrojów. Po blisko 10 min po prawej stronie zobaczymy mały schron ze strzelnicą. Wchodził w skład polskiego 11. Batalionu Rejonu Umocnionego z lat 50. Po kolejnych 10 min na górce po prawej wyłoni się dziwna budowla - 18-metrowa betonowa wieża w kształcie dzwonu. Było to stanowisko dowodzenia baterii Göben z lat 1938-39 ukrytej 2,5 km stąd w głębi lądu. Na szczycie dzwonu znajdował się dalmierz. Załoga była w zasadzie samowystarczalna - na siedmiu piętrach wieży mieściło się stanowisko kierowania ogniem, sypialnie, generator prądu i warsztat. Niestety, trzy lata temu leśnicy wybudowali na szczycie "dzwonu" paskudną wieżę obserwacyjną, przy okazji niszcząc zabytkowy pancerz.
Leśny trakt wiódł obok opuszczonej jednostki wojskowej, gdy doszło do groźnie wyglądającego upadku przez kierownicę. Powodem był kamień, który dostał się miedzy oponę a przedni błotnik, spowodował nagłe zablokowanie koła i piękny wyrzut z siodełka Waldka. Szybko pozbierał się i oprócz stłuczeń i obdarć kolana obyło się bez poważniejszych obrażeń.

Błotnik został zdemontowany i tak dojechaliśmy do mola w Międzyzdrojach. Wejście darmowe, trzeba tylko przepchać się przez gęsty tłum wczasowiczów. Potężny wiatr zerwał i oddał Bałtykowi czapkę Janka. My sami w krótkich spodenkach i rękawkach mocno kontrastowaliśmy z ciepło opatulonymi urlopowiczami. Podążając pod prąd, znajdujemy mały bar, pora na małe co nieco. Tutaj spotykamy chłopaków z Halemby ze Śląska, serdecznie się witamy. Z miasta wyjeżdżamy asfaltowa drogą, mijamy zagrodę żubrów i po pewnym czasie skręcamy w las w kierunku wzgórza widokowego Gosań. Tylko Roman wyszarpał rower po schodach i piachu. Tu także pełno turystów. Dalsze plany to latarnia Kikut. Jadąc asfaltem mijamy Wisełkę, by z pewnymi trudnościami, z powodu mknących samochodów i jakoś bardzo nieuczynnych kierowców, skręcamy boczną polna drogę, to czarny szlak pieszy. Po pewnym czasie dojeżdżając do skrzyżowania z czerwonym pieszym, skręcamy w prawo , końcówka jest naprawdę ostra, jakieś 40 m pchania rowerów stromo pod górę. Druga latarnia zdobyta. Chwila odpoczynku , następnie dalej czerwonym w kierunku Międzywodzia. W okolicach Świętoujścia wjeżdżamy na szosę 102 i rozpędzamy pociąg Huraganu , przemykamy przez Międzywodzie, zatrzymujemy się w Dziwnowie. Pora na obiad , szerokie parasole chronią nas prze nagłym deszczem. Posiłek zjedzony , Roman zamówił pierogi, czym wzbudził powszechny podziw. Deszcz ustał, możemy ruszać dalej. Za Dziwnówkiem wjeżdżamy na leśny szlak czerwony, nareszcie pozbywamy się ruchu samochodowego. Droga prowadzi nadbrzeżem , pora podziwiać widoki. Przed nami Pobierowo. To tutaj po studiach byłem w wojsku, niestety jednostka jak wiele innych już zlikwidowana, pozostały tylko wspomnienia.
Pogoda niewyraźna, mijamy drewniane domki letniskowe ośrodka Admirał przy ulicy Karola Borka i wkrótce lądujemy w jednym z nich o wdzięcznej nazwie Kotwica. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy grać w pokera na zapałki i znowu Roman okazał się wytrawnym graczem. Wieczorem poszliśmy na spacer i trafiliśmy do miłej knajpki z lokalnym solistą. Mimo zaawansowanego wieku, sam osobiście , na podkładach muzycznych znanych przebojów , dzielne wyśpiewywał teksty. Wzbudził tym nasz głęboki podziw, Janek nawet mu osobiście pogratulował.

ZABRZE - GÓRA ŻAR - ZABRZE

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(5)
Czerwiec tego roku jest bardzo kapryśny, trudno znaleźć pogodny dzień. Nasze wycieczki trwają po około dwanaście godzin, a tu co chwila zmienia sie pogoda. W końcu trafiło na piątek, zapowiadało sie bez deszczu. Zbiórka jak zwykle o siódmej rano , to nieliczne dni na mojej emeryturze kiedy muszę nastawić budzik ,żeby wstać. Przed kopalnią na zbiórce wszyscy punktualni. Jest nowy ochotnik Huragana - Jarek z Gliwic, skaperowany przez Heńka. Na następnym punkcie zbornym czeka już Marian, a Jurek spóźnia się pięć minut , tłumacząc, że miał ciągle pod górkę. Nie obyło sie bez upomnienia .. he, he ..

Mijamy kolejne miejscowości - do Pszczyny utartym szlakiem , nazwanym kiedyś przez Janka - szlakiem Wilusia. Wiluś to tajny uczestnik wszystkich naszych wypraw. Na trasie usłyszałem same pochwały pod jego adresem, Jurek nawet wyraził słowa uwielbienia, natomiast Marian zapał chęcią nabycia Wilusia II.

Jechaliśmy asfaltowymi wąskimi dróżkami prosto do celu, pierwszy poważny postój przy zaporze w Porąbce.



Góra Żar okazała się tego dnia dla mnie wyjątkowo niedostępna. Zademonstrowałem oczywiście chłopakom efekt jazdy pod górę bez pedałowania, dostępny niestety tylko w tym miejscu. Peleton pomknął naprzód, a ja jak ten ślimak z reklamy mleka, mozolnie piąłem sie pod górę. Jest to jak zwykle doskonała okazja do kompletacji na temat sensu życia i tego co robię, dlaczego na przykład w tej chwili nie leże na tapczanie i spokojnie popijam piwko. Po drodze minął mnie jeszcze nowy członek ekipy Jarek - zatrzymał się za potrzebą, ale jego duże przełożenia nie pozwalały mu na szybszą jazdę , więc chwilę jechaliśmy razem. Na samej końcówce zaczekał na mnie Marian, uwieczniając moje spocone oblicze na kliszy.

Na górze słonecznie i wesoło. Jakiś wczasowicz uwiecznił nas nawet na swojej kamerze. Podczas rozmowy „szczena” mu jednak opadła, jak usłyszał skąd jesteśmy. " Ja robię 30 km i myślałem, że to dużo_ - powiedział. Docierały do nas niepokojące wiadomości ze Śląska. W Gliwicach silne opady, w Mikołowie burze i braki prądu. Trzeba się było zastanowić czy warto wracać do domu ... he he



Wzmocnieni podwójną dawką napoju bogów, pomknęliśmy szaleńczo w dół. Minęliśmy Oświęcim, Będzin i ścieżką rowerowa dotarliśmy do Tych. Ruch przeogromny więc trochę zboczyliśmy i leśnymi drogami dotarliśmy do Mikołowa. Marian odprowadził nas do lasu, zaś Jurek odbił na Knurów. Po pól godzinie byliśmy przed kopalnią, a za chwilę żegnaliśmy Jerzyka .



Wyjazd był dla mnie bardzo wyczerpujący. Jarek z Gliwic spisywał się rewelacyjnie. Na trasie powiedział, że pierwszy raz w życiu jest na takiej wycieczce. Nie było by to może dziwne, gdyby nie jego wiek. Z tej radości, że jedzie z nami fiknął nawet koziołka przez kierownicę. Skończyło sie na poważnym upomnieniu, że u nas objawy radości okazuje się w inny sposób.

I to na tyle, boli mnie lewa noga i musze odpocząć, zawłaszcz, że w czwartek czeka już na nas pociąg do Świnoujścia.
WYPRAW 2009